Bo kocham go. Bo widzę w nim też człowieka, który się może trochę zaplątał i nie wie o co mu chodzi, ale jednak. Bo czasami potrafi być dobry i kochany. Bo ma w sobie dużą wrażliwość, potencjał, jest ogólnie bardzo ciekawym człowiekiem. I myślę, że tkwi w nim w głębi normalny wrażliwy facet, tylko że w tym momencie jest totalnie chory.
napisałaś mądre rzeczy:
"Z jednej strony opowieści że niby chce mieć normalny dom. Ale zero jakichkolwiek przejawów żeby go stworzyć. (To ja miałam go stworzyć i być zadowolona jak mnie zaszczyci swoją obecnością - żeby coś samemu zrobić i mnie czasem wyręczyć zapomnij). Myślę, że to nieumiejętność budowania kontaktów socjalnych i ogólnie przejarany mózg. Nieumiejętność bycia blisko z drugą osobą i zbudowania prawdziwej relacji. Ludzie się tego uczą na terapii. Widziałam jak funkcjonuje sam niby na trzeźwo, twierdzi że jest zadowolony a też cały dzień leży na kanapie, cierpi okropną nudę, normalne życiowe czynności jak posprzątanie mieszkania uważa za stratę czasu.
Myślę, że to może być wszystko, jaranie połączone z pewną autodestruktywną postawą życiową, zaburzenia osobowości, depresje, wszystko sprzężone w jedno - co nie usprawiedliwia jarania. Jaranie to autodestrukcja, część całej postawy życiowej. A po samym zaprzestaniu jarania i bez zmiany orientacji życiowej, ktoś taki dalej tkwi w nieleczonym uzależnieniu."
Mój mąż nie jara od sierpnia zeszłego roku, jarał 12 lat, w tej chwili ma 31. Terapii nie odbył i właśnie mam poczucie, że dalej tkwi w nieleczonym uzależnieniu, bo te słowa wyżej dotyczą jego, też leży cały dzień w wyrku z laptopem i czeka na propozycje z mojej strony, bo ja wymyślam żeby gdzieś wyjść, żeby posprzątać mieszkanie raz na jakiś czas. Wcześniej telefony teraz tablety go interesują i zamierza przeznaczyć na takiego tableta sporą sumę pieniędzy niebawem(w tym miesiącu). Nie umie być blisko ze mną pomimo 4 lat razem ja czuję się samotna, tak jakbym mieszkała z obcym facetem, tzn znam go ale tak powierzchownie, te relacje nasze są bardzo płytkie, a ja cierpię bardzo z tego powodu, bo pragnę głębokiej relacji opartej na zaufaniu i miłości ;( Jak długo mam jeszcze czekac na to aż on się otworzy, zacznie zmieniać? Myślę że bez terapii to nie da rady ale jemu nie zależy na tym, kiedys nawet byliśmy razem ale on nie potrafi się zaangażować w terapię, traktuje to bardzo lajtowo, więc bez sensu takie coś.......................
Viola, to co napisałaś jest bardzo smutne. Niby nie pali, wszystko niby w porządku, nie? a jednak potworne poczucie osamotnienia. Razem pod jednym dachem , a przecież oddzielnie......Nie wiem co napisać, ale wiem dobrze o czym Ty piszesz. Mój mąż nie leży, ale gra całymi dniami, tzn kiedy może, i nic poza tym nie interesuje. Nie widzi co w domu potrzeba, co ktoś inny potrzebuje , nicn ie dostrzega. ja nie dam rady w czymś takim żyć. To nie małżeństwo. Nie wyobrażam sobie ,że jestem ''moderatorem'' takim domowym KW:-) Potrzebuję wsparcia i ''opieki''. Bycia RAZEM. Póki co mąż powiedział ,że będzie szukał mieszkania. Separacja.
Eh...mój jak miał jakieś 2 lata temu fazę, że nie palił to zaczął kupować zdalnie sterowane helikoptery na baterie i nazbierał ich chyba z 10 i potrafił latać nimi całą dobę po pokoju jakby nic innego na świecie nie istniało. Zero kontaktu i ciągle na coś wściekły. Podczas drugiej 6-cio miesięcznej przerwy jak był chory i podczas terapii HCV był strasznie agresywny, gadał same niedorzeczności i wyrzucił mnie z domu, ale zwaliłam to na leki, bo to poniekąd normalne przy tej chorobie. Potem niby się poprawiło i zaczął powoli wracać do życia, zaczęło się nawet układać. Co z tego jak powrócił do tych samych schematów. W okresach trzeźwości też zachowywał się jakby coś z nim było nie tak- typowe mechanizmy uzależnienia, obwinianie o wszystko, wściekłość, że przecież nie pali i wyszukiwanie dziury w całym o błahostki typu nie taki skład potraw na obiad, wymyślanie, że się nim nie zajmuję i oczekiwanie, że się nim zajmę i rozwiąże jego wszystkie życiowe problemy a on sam będzie cały dzień leżeć na kanapie :-), wyręczanie się pod każdym względem jeśli chodzi o pierdoły, które mógłby zrobić sam jak zajrzenie np. w jakiejś sprawie do internetu, wściekłość i poczucie odrzucenia gdy zajmuję się czymś innym niż akurat rozmowa z nim np. odkurzaniem albo umyciem kubka. Ogólnie kiepskie umiejętności tworzenia relacji z drugim człowiekiem, dbania o związek a przede wszystkim o siebie. Narkoman po prostu tego nie potrafi i chyba nie ma sensu tego od niego oczekiwać. Zanim sam nie zatrybi co z siebie robi i jak wygląda jego życie i nie zachce się leczyć wszelkie dyskusje z nim raczej nie mają sensu. Sama wypróbowałam już chyba wszystkiego. Po ostatniej interwencji po prostu mnie olał, stwierdził że nie ma siły ze mną rozmawiać bo gadam o rzeczach zbyt trudnych, a on ma inne problemy niż rozmowa o naszych relacjach i jego uzależnieniu. I że się czuje ciągle atakowany trudną problematyką. Spytałam go czy wierzy w to, że jak będzie unikał tematów trudnych to będzie szczęśliwy i bezpieczny. Stwierdził, że tak. Jeśli ktoś sam siebie oszukuje i chce nadal siebie oszukiwać to czego my dziewczyny oczekujemy? Że ten ktoś wobec nas będzie szczery?
Teraz prawdopodobnie leży na kanapie zjarany i ogląda telewizor obrastając syfem. Od 2 tygodni nie mam z nim kontaktu, nie odbieram telefonów. Powiedziałam, żeby poszedł na leczenie albo niech da mi spokój.
tak, to mój zachowuje się podobnie, tzn. unika rozmów o naszych relacjach, a kiedy ja zaczynam(choć teraz to już sporadycznie, dawno nie zaczynałam tego drażliwego dla niego tematu) mówić mu co myślę o nas, jak to wygląda z mojej strony, to od razu jest lament, tzn. on zaczyna płakać i dziwić się, że tak mówię, przecież wg niego jest dobrze! Tylko mój mąż jeszcze zażywa leki przeciwdepresyjne, które przytłumiają emocje i do tego leki na uspokojenie bierze kiedy ma gorszy dzień, albo kiedy ja się czepiam...... czyli unika jakichkolwiek uczuć, woli żyć w błogiej nieświadomości, jak za czasów jarania, woli przytępić emocje niż je naprawdę odczuwać. Taki jest mój mąż.
Ja powoli staję się niestety taka jak on, tzn. myślę, że dobrze robię, bo inaczej bym cierpiała: oddzielam się od niego, nie wnikam, nie próbuję rozmawiać ostatnio wcale, bo i tak wiem, że to do niczego nie doprowadzi. Ostatnio powiedziałam mu, że może byśmy spróbowali jeszcze raz terapii, to się zgodził, ale potem stwierdził że to ja jestem jakaś nienormalna(bo nie chcę seksu!) więc to ja sama powinnam sobie na terapię chodzić...
a ja wczoraj niepotrzebie powiedziałąm ,że widzę ,że palił i że ja wciąż źle to znoszę. a myslałam ,że nie rusza mnie to.poza tym prosiłam ,żeby jak do nas przyjeżdża był trzeźwy. Objawy - serce wali, ręce się trzęsą, ale nie tak bardzo jak kiedyś( czyli z dwa miesiące temu). Żachnął się ,ze przed wejsciem do domu nie palił i źże TO JEST WASNIE MOJA CHOROBA....:-) Cóż.....wiem ze przed wejsciem do domu nie ale z godzine przed to tak. A dla mojego Męża to znaczna różnica. Nie potrzebnie powiedziałam, przecież nic to nie daje. Ale trudno. Powiedział, że już niedługo się z nim pomęczę - niedługo się wyprowadza, coś wspomniał o końcu tygodnia. no i tak to jest. nie mysle co bedzie kiedys, pozrawiam
spokojnie to jest taktyka wkręcania poczucia winy i wyczekiwania.wiem jak to jest ale spróbuj się wyluzować a jak nie dasz rady to posłuchaj swojej ulubionej muzy na ful i tyle albo wyjdż do drugiego pokoju i pokrzycz se albo coś tam
a ja uważam że powinnaś mu mówić cały czas jak tylko zauważysz że palił że to ci przeszkadza
mój książe palił wczoraj i myślał że wszystko przejdzie tak jak kiedyś ale był zaskoczony jak mu zmyłam głowę i po raz setny powiedziałam że dom to świętość i nie ma prawa go bezcześcić.Spytał się dlaczego nie byłam taka stanowcza 5lat temu a ja mu na to że wtedy bałam się zostać bez niego a teraz pomimo tego że kocham go jeszcze mocniej ale jestem silna i poradze sobie bez niego .
Kochane minę miał taką że ho ho i warto było to zobaczyć normalnie satysfakcja
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach