Uzależnienia - Forum - Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Moje życie w trójkącie
Autor Wiadomość
smutna123

Wysłany: 06-07-2014   Moje życie w trójkącie [Cytuj]

Wszystko zaczęło się pod koniec 2007 roku, kiedy to poznaliśmy się za pośrednictwem Internetu. Po krótkiej wymianie wiadomości, postanowiliśmy się spotkać. Zostaliśmy parą. Od początku byłam okłamywana, ale wtedy nie byłam świadoma tego faktu.

Na początku było idealnie. Ja studiowałam, on pracował. Nasze spotkania były coraz bardziej intensywne. Gdy sobie przypomnę siebie wtedy to uśmiech przez łzy się pojawia. Byłam ambitną optymistką i uważałam, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Mogłam góry przenosić. Cieszyłam się życie na tyle, a ile byłam wstanie.

Gdy już byłam zakochana, pewne sprawy ujrzały światło dzienne. Palenie trawy, które było niby okazjonalne i spore długi, ponoć (dziś nie bardzo w to wierzę) niezawinione. Już wtedy powinno było zapalić się w mojej głowie czerwone światło. Ja natomiast ślepo wierzyłam we wszystko i w nas. On zapewniał, że damy radę i że będzie dobrze (co słyszałam tysiące razy od tamtej pory i na tym się kończyło).

W 2009 roku odkryłam pierwszą próbę zdrady. Dziewczyna napisała do mnie na naszej klasie, że mój TŻ chcę umówić się z nią na niezobowiązujący seks. Byłam wtedy u niego w mieszkaniu. Włączyłam jego gg i mój świat się załamał. Mówił kocham, a do niej pisał, że miłość to nie wszystko. Było wtedy dobrze między nami. Jako powód podał „nudę”. Odeszłam i wtedy miałam pierwszą namacalną szansę kopnięcia go w dupę i nie oglądania się za siebie. On nie dawał mi spokoju. Przepraszał, prosił, mówił, że nie chciał, że to się więcej nie powtórzy, że każdy popełnia błędy. Po tygodniu wróciliśmy do siebie. Wierzyłam, że mogę wybaczyć, ale już wtedy dla mnie zaczęło się piekło. Moje zaufanie do niego spadło prawie do zera. Codziennie żyłam w strachu i nie pewności, czy nie kłamie, co tak naprawdę robi. Zaczęłam być zazdrosną i zaczęłam go kontrolować. Z czego zadowolony nie był, ale wiedział, że jest temu winny i niby nie miał do mnie pretensji.

Później zamieszkaliśmy razem. Skończyłam studia i nie mogłam znaleźć żadnej pracy. Długi bezrobocie wpędziło mnie w coś na krój depresji. Straciłam chęć do życia. On ciągle palił, choć cały czas się tego wypierał. Czerwone oczy i tępe spojrzenie zganiał na nocki w pracy. Nasze kłótnie zawsze ocierały się o jego palenie trawy, a kończyły na paleniu przeze mnie papierosów. Było to jego główny argument. Cały czas miał długi i komorników, choć zawsze się ich wypierał. Gdy pytałam czy coś pożyczył to twierdził, że nie.

Znalezienie przeze mnie pracy wcale nie pomogło nam finansowo, bo on w międzyczasie ciągle się zapożyczał. Od kolegów po parabanki. Przychodziły listy, które on ukrywał.

Ze mną było coraz gorzej. Byłam coraz bardziej zmęczona kontrolowaniem go. Moja wartość jako człowieka spadła poniżej zera. Nie oczekiwałam już nic dobrego od życia. Załamałam się. Już wcześniej pourywałam wszelkie kontaktu ze znajomymi. Gdy ktoś gdzieś mnie/nas zapraszał, zawsze znajdowałam wymówkę. Bałam się, że ktoś zobaczy/odkryje, że on pali. Moje życie codzienne odbywało się w napięciu i strachu, że np. ktoś przyjdzie do mnie do pracy i powie, co ja mam za faceta.

W międzyczasie mieszkaliśmy trochę w moim domu. Niestety moja mama nie mogła patrzeć na kogoś, kto jest leniwy (nie garnął się do pomocy), chodzi po kolegach, a jak wraca do domu to gra tylko na komputerze. Wyrzuciła go i miałam kolejną szansę zakończyć to. Już wtedy czuła, że coś jest ze mną nie tak, skoro nie potrafię wyjść ze związku, który mnie unieszczęśliwia. Byłam już za słaba, aby to zrobić. Poddałam się temu.

Wyjechaliśmy do innego miasta, aby zacząć na nowo. Mieliśmy plany, tzn. ja miałam, a on przytakiwał, aby pojechała. Tutaj nic się nie zmieniło: trawa, koledzy, długi i granie na kompie (od prawie 7 lat w tę samą grę). Byłam już tak słaba, że ciężko było mi się tutaj odnaleźć, ale jakoś żyje z dnia na dzień – żyję głównie pracą, bo nic więcej tutaj nie mam. Po pracy wracam do pustego mieszkania, gdzie nie mam do kogo buzi otworzyć.

Kim jestem teraz? Nikim ważnym. Beze mnie życie toczyło by się dalej i nikt by nawet nie zauważył. Mój związek to ból i cierpienie, no i samotność przez którą prawie codziennie płaczę w poduszkę. Dla niego liczy się tylko koledzy, trawa i pożyczanie pieniędzy, aby ją zdobyć. Było miliony kłamstw z jego strony: od rzeczy błahych po rzeczy ważne. Było miliony obietnic bez pokrycia. Było wiele prób zdrady. Wielokrotnie prosiła i groziłam, że odejdę (ale jak widać nigdy nie doprowadziłam tego do końca). Chciałam, aby poszukał pomocy u specjalistów- bez skutku.

Chciałam go ratować, pomóc, zmienić- to był mój wielki błąd. Przez tę chęć, zniszczyłam siebie i nadal niszczę. Nie mam własnego życia. Żyje jego życiem i jego problemami. Wpadłam już w obsesję, czy czasem ktoś nie odkryje, że żyje z palaczem marihuany. Wstydzę się tego.

Poczyniłam już parę kroków, aby pomóc sobie. Powiedziałam już swoim najbliższym o tym, że on pali, czym wcale ich nie zdziwiłam, bo przeczuwali po dziwnym, nieobecnym spojrzeniu. Przyznałam, że i ja mam problem (prócz depresji) z którym nie potrafię sobie poradzić i potrzebuję pomocy. Żyłam kilka lat w trudnej relacji, która wyrządziła mi krzywdę. Zamierzam się wyprowadzić i rozpocząć leczenie, aby nie powtórzyć już nigdy więcej takie błędu.

Nie wiem po co to piszę. Może potrzebowałam się wyżalić, a nie mam komu. Może ku przestrodze innych, aby uciekali od tego typu relacji.

A on… on ciągle obiecuje i na tym się kończy. Można żyć w takim kołowrotku latami. Przez te lata niczego prócz depresji się nie dorobiłam. Gdy patrzę na dzieci koleżanek w serwisach społecznościowych, jak rosną, ile radości dają – łezka się w oku kręci, bo jeśli zostanę nigdy nie doznam tego szczęścia. Nie będzie ani dobrym mężem, ani tym bardziej ojcem. Nie zrobiłabym tego swojemu dziecku, bo kiedyś by mnie z tego rozliczyło, no i wyrządziłabym i mi i jemu straszną krzywdę.

Ostatnio mama zapytała za co ja go kocham/ kochałam, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie widzę w nim żadnych zalet, niczego nie wnosi do związku, a za co kiedyś – nie pamiętam i nie mogę sobie przypomnieć. Kochałam za nic? A później im większy zadał mi ból, tym byłam słabsza i trudniej było mi odejść. Teraz trochę sił zebrałam i staram się trochę odciąć od jego problemów.

To jest wielki skrót z tych kilku lat, ale i tak jeśli Ktoś dobrnął do końca to dziękuje. Może to komuś pomoże, może pomoże mi w gorszej chwili – tego jeszcze nie wiem. Liczę, że uda mi się z tego wydostać i się pozbierać pewnego dnia.

Przepraszam za chaotyczność, ale jest jeszcze we mnie wiele emocji, a przede wszystkim żalu, którym mam i do siebie i do niego.
 
 
Sarnaa3
walcz a wygrasz:-)

Wysłany: 12-07-2014    [Cytuj]

trzymaj się podjętych decyzji

idż na terapie i zajmij się konkretnie sobą a wszystko się ułoży

jesteśmy silne i potrafimy osiągnąć cel zamierzony

POWODZENIA
 
 
Monika

Wysłany: 13-07-2014    [Cytuj]

Dzien dobry wszystkim,

Mam bardzo podobna sytuacje. Jak czytam twojego posta i te inne, to czuje, ze jest tam opisane moje zycie :(
Moich ostatnich 10 lat z partnerem palaczem.

Moj partner pali a jak nie pali to jest w zlym humorze, czasami wpada w szal z byle jakiego powodu. Naturalnie ja najczesciej robie cos zle.

Po tych wielu latach zaczelam sie zastanawiac, co sie dzieje, co jest nie tak.
Duzo z nim probuje rozmawiac, zebysmy naprawiali nasze bledy. Ja zaczelam ostatnio nad soba pracowac, zeby nie dac mu juz zadnej wymowki do palenia. On i tak pali, sa inne powody np. praca.

Ostatnie dni nie rormawiamy ze soba, on pali dzien i noc.
Ja chce odejsc. Jestem tak cholernie slaba, ze sie boje, ze jak zaczniemy znowu rozmawiac, to ulegne. Prosilam go o rozmowe, on to olal i poszedl zapalic.

Nie mam nikogo, zadnych przyjaciol! Nie mam gdzie isc (tylko do hotelu).
Dlatego nie moge poprostu uciec, tylko powoli moja przeprowacke zaplanowac.

Teraz walcze, walcze, walcze ze soba, zeby odejsc.
Nie mamy dzieci, mam prace, jestem wolna i nie uzalezniona od niego.
A jednak tak ciezko jest odejsc.
Nie widze tez nadziei dla nas i tez nie ufam mu. Tyle razy juz obiecywal, ze to koniec. Ah i to nie jest nalug, tylko lekarstwo - slysze caly czas.

Jedyne co teraz mysle, zeby sie nie oszukiwac poraz kolejny, to:
- moze go kocham, jestem ale nieszczesliwa. Szczescie jest wazniejsze.
- tyle razy go juz chcialam opuscic, ze on nie wierzy w moje slowa. Ja sama tez juz sobie nie ufam. Musze ale tym razem wytrwac, bo ja siebie oszukuje, sama siebie! Klamie samej sobie, a tak nie mozna.

Nie rozumiem jeszcze tego wspoluzaleznienie.
Moze tez nie widze, ze on jest uzalezniony. Czasami jest calkiem OK. Moze to dlatego ciagle daje nam szanse. Nie wiem?!?

Tak jak ty licze na to, ze uda mi sie wydostac!!! ale jakos....nie wieze w to :(
Jestem slepa, a on robi co chce.

Musze walczyc o siebie!!!! Razem damy rade!!!!


Te strony sa dla mnie jak objawienie.
Codziennie czytam, zeby nie zapomiec, co jest najwazniejsze w zyciu - szczescie i moja osoba!

Budze sie z tego zamroczenia i chce cos zmienic, ale najpierw musze zrozumiec, co sie dzieje.

Moze ty tez tak czujesz, moze wspolnymi silami osiagniemy to ze bedziemy kiedys szczesliwe.



Monika
 
 
smutna123

Wysłany: 15-07-2014    [Cytuj]

Sarnaa: Dziękuje za słowa wsparcia.

Monika: Widzę, że przechodzisz przez to, co ja. U Ciebie to już/aż 10 lat, u mnie 7. I co tu zrobić z takim egzemplarzem faceta?

U Ciebie tylko trawa, a u mnie zdrady, kłamstwa, długi. Do niego nie dochodzi to, że mnie bardzo skrzywdził. Nie rozumie tego. Może trawa już mu rozum wyżarła... Nie wiem. On nie pojmuje mojego cierpienia. Tylko słyszę, że przesadzam! Czy ja przesadzam? Wątpię w to. Normalna kobieta by uciekła przy pierwszej lepszej okazji, a ja jak masochistka, zostałam po więcej.

U mnie też bywało dobrze, ale z czasem coraz rzadziej. Z drugiej strony czy można w pełni czerpać z chwil radości, kiedy bliska ci osoba, co jakiś czas wbija Ci nóż w plecy?
 
 
Monika

Wysłany: 15-07-2014    [Cytuj]

nie, to nie jest przyjemnosc w tych momentach, bo moj jest jak bomba, moze byc szybko agresywny.

Ja nie chce juz dluzej tego ciagnac. Ale to ja musze skonczyc ten zwiazek, tak mi powiedzial.

ja tez slysze od niego, ze przesadzam, ze to nic takiego i ze on nie ma wogole zadnego problemu i moze przerwac kiedy chce.
Tak mnie do tego przekonal, ze ja w to wierze, pomimo ze czesto chcial mniej palic - wytrzymal tylko max tydzien.
Czyli cos jest jednak nie tak, nie moze przerwac tak jak chce.

Ostatnio duzo o tym mysle.

Wlasnie mialam poczucie marionetki, ktora on porusza.
Wszystko co chce zrobic z nim albo dla nas albo cos dla siebie, gdzie on poniesie konsekwencje, zalezy od niego. Zawsze chce z nim wszystko uzgadniac. Martwie sie o niego. Jak on nie ma ochoty, bo chce sie relaxowac to ja nic juz nie moge na to.

W poniedzialek bylam na spotkaniu dla czlonkow rodziny osob uzaleznionych. Bylo naprawde pouczajace. Polecam, idz, szukaj pomocy.
Ja, dlugo z tym zwlekalam, bo myslalam, ze nie mam problemu.

Byla na tym spotkaniu starsza pani, okolo 70 lat. Ma meza alkoholika i meczy sie z nim 20 lat. Na starosc, ma stress i placz. Jest zrozpaczona.
Nie chce tak skonczyc!!! Ty tez napewno nie!
To bylo bardzo smutne, co mowila.

Ja mam juz tego dosyc, gdy ale z nim rozmawiam, jestem slaba, i ulegam.

Ide tez do psychologa, ktory zna sie na tych problemach, musi mi wszystko wytlumaczyc i pomoc go opuscic. On mi powiedzial, ze nie przestanie palic dla mnie.

Pisze i pisze i tak naprawde nie wieze, ze mi sie uda uciec :(
Raz mam lepsze dni, raz gorsze.

Tez tak mysle czasami, kazda normalna kobieta by go juz dawno wywalila.
Tez sie zastanawiam, co jest ze mna nie tak, ze tak strasznie mu ulegam. On mnie rani a ja nie potrafie sie bronic.
Te wszystkie bolesne sytuacje sa bardzo czeste w moim zyciu, moze my sie juz do tego tak przyzwyczailysmy, ze to dla na jest normalne. Nie potrafimy inaczej.
Jezeli tak jest, to bedzie mi strasznie ciezko odejsc.


Monika
 
 
Monika

Wysłany: 16-07-2014    [Cytuj]

mam termin w piatek, ide obejzec umeblowany pokoj.
Jak mi sie bedzie podobal, to bede mogla zrobic ten krok i sie wyprowadzic.

Sama nie wiem co robic, bo nie rozmawiamy juz od tygodnia.
On palil caly czas, dopiero od wczoraj jest normalny. Na rozmowe, tez juz chyba nie ma sensu.

Brakuje mi kogos bliskiego, kto mnie troche wesprze.
Podobno pomoc bliskich jest bardzo wazna. Szukaj kogos takiego w twoim otoczeniu.



Monika
 
 
smutna123

Wysłany: 16-07-2014    [Cytuj]

Szukałam takich spotkań, ale nic nie mogę znaleźć. Na wiele mnie nie stać, bo od ponad pół roku leczę się prywatnie u innego specjalisty i pieniądze, które mi zostają po opłaceniu rachunków i kupnie jedzenia, przeznaczam właśnie na to. Jeszcze kilka miesięcy minie zanim skończę.
On zarabia dużo więcej niż ja, ale narobił takich długów, że komornika ma za komornikiem.

Jakiś czas temu poznałam miłego faceta, bez nałogów, po studiach jak ja, ambitnego, miłego itp. Chciał mnie z tego wyciągnąć, ale jakoś się poddałam. Głupio było mi spędzać z nim czas, bo on mnie nie obrażał i liczył się bardzo z tym, co ja myślę. Było mi tak dziwnie, że aż się przeraziłam. Chcę normalności, a nie wiadomo czy bym tak żyć potrafiła. Mimo wszystko często o nim myślę, bo on tam gdzieś jest i czeka na mnie. Od czasu do czasu coś napisze, żebym o tym wiedziała.

Wiem jedno, że w końcu będę musiała odejść, bo chcę mieć rodzinę, ale taką normalną. A z nim nigdy tego mieć nie będę. Czuję się jakbym żyła na bombie zegarowej. I choć się wypiera, ja wiem, że on nadal pali (nawet gdy nie widać po oczach), bo jest spokojny. Gdy nie pali zaczyna wybuchać.

Obserwacja jego sprawiła, że udało mi się rzucić palenie papierosów. Stwierdziłam, że wcale nie jestem lepsza od niego, no i zabrałam mu argument typu- ty też palisz. Już 3 miesiąc leci i to chyba największe moje osiągnięcie ostatnich czasów, bo przez 10 lat rzucić nie mogłam. Zawsze gdy rzucałam on robił wszystko, aby mi się to nie udało i starał się mnie wkurzyć. Chciałam i to zrobiłam, gdyby on naprawdę chciał też mógłby nie palić. Ale on tak naprawdę nie chce. Poza tym nawet gdyby rzucił to już ma takie problemy z pamięcią, że nie mogę z nim o niczym konkretnym pogadać.

Nawet gdyby rzucił to nie jestem wstanie z nim normalnie żyć po tym, co mi zrobił. Nie potrafię przekreślić wszystkiego, co złe i żyć dalej... Pozostało mi tylko stąd uciec i na tym muszę się skupić.

Nurtuje mnie pytanie, jak to się stało, że się w to wplątałam. Czy naprawdę jestem typem osoby skłonnej do współuzależnień. Wcześniej spotykałam się z normalnym facetami, którzy nie palili nawet papierosów. Te, którego poznałam też. Dlaczego ja sobie na to pozwoliłam? Wcześniej kończyłam związki z mniej ważnych przewinień, których nie byłam wstanie zaakceptować. Czy wychowywanie dziecka przez osobę współuzależnioną (nie będącą już w obecności uzależnionego) może mieć taki wpływ na dziecko?
 
 
smutna123

Wysłany: 17-07-2014    [Cytuj]

Monika: Jestem tutaj sama, daleko od domu. Może napisz mi na priv skąd jesteś lub nr gg, bo chętnie bym z kimś pogadała.

Ja też szukam jakiegoś taniego pokoju, ale tutaj ofert bardzo mało, a poza tym pragnę wrócić do domu. Koniec końców muszę coś znaleźć to może trochę odetchnę...

Moja mama mówiła, że zostanę przy nim nawet bez skarpetek. Właśnie dzwoniła właścicielka, zapłacił jej zamieszkanie tylko tyle ile mu dałam (moja cześć, bo podzieliłam rachunki na pół) i muszę dziś to uregulować. Po zapłaceniu tej reszty zostanie mi 2 zł na koncie i będę musiała wstrzymać leczenie. Chętnie wróciłabym do domu, ale tam nie ma pracy, a ja mam kredyt (wzięłam na leczenie), poza tym internet, TV wszystko na mnie (nie cały rok został) - nie wrócę z długami do domu, choćbym miała tu głodować, bo wstyd mi przed rodziną.

Mam tylko mamę na emeryturze i zrobię wszystko, aby ona nie odczuła konsekwencji głupoty własnej córki.

Powiedziałam mu, że nie interesuje mnie skąd weźmie te pieniądze, ale ma mi dziś do wieczora oddać. Inaczej za drzwi... Wstaję rano zaraz za nim, a tu ten zapach. Szlag mnie trafił, bo na rachunki nie ma!
 
 
smutna123

Wysłany: 17-07-2014    [Cytuj]

I poszedł się upalić, bo tylko tyle potrafi. Ja zostałam w domu z 2 zł na koncie i myślami, co dalej... Mogę sobie w spokoju chociaż popłakać, gdy nikt nie widzi.

Chciałabym, aby mnie ktoś na siłę z tego wyciągnął i zabrał do domu.
 
 
Monika

Wysłany: 17-07-2014    [Cytuj]

ratuj sie, tak szybko jak mozesz i dopuki mozesz.
Nie zwlekaj dluzej, nie mysl o konsekwncjach.
 
 
smutna123

Wysłany: 20-07-2014    [Cytuj]

Tak zaglądam co chwile na komunikatory, aby Ciebie coś nie ma. Odezwij się w wolej chwili!

Chciałabym nie myśleć o konsekwencjach, ale nie potrafię. Jestem zbyt odpowiedzialna, aby wszystko rzucić i nie oglądać się za siebie. Choć wiem, że powinnam tak zrobić!

Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc jest gorzej: z jego paleniem, z finansami, z długami... mogłam tego wszystkiego uniknąć. Wdeptuje z każdym dnie w to bardziej. Jak dobrze, że nie mamy dzieci!!!!

Nadal czekam na pieniędzy, które on próbuje (niby) załatwić. Koledzy kasy nie mieli, ale co wieczór (a właściwie w środku nocy) wraca z tą swoją gębą uchachaną. Jego nic nie obchodzi... ja spać nie mogę, mam masę siwych włosów, popuchnięte oczy, a on sobie śpi jak zabity i niczym się nie martwi. Tego mu zazdroszczę...

Przeczytałam tutaj chyba już wszystkie wątki. Wszystkie do siebie mniej lub bardziej podobne. Sama kiedyś napisałabym: jak mu pomóc? Próbowałam już wszystkiego! Teraz muszę się zebrać w sobie i uciekać, bo związek z nim odbiera mi szansę na szczęście i na rodzinę.

Dobrze, że nie mamy ślubu, bo inaczej do końca życia spłacałabym jego długi... Ze swoich przy dobrej pracy szybko się wyplącze!

Rzucając palenie powiedziałam mu, że rzucę najpierw palenie papierosów, a potem Jego, a więc muszę dotrzymać słowa.

Brat powiedział, że mam wracać do domu, i że on długi za mnie spłaci, a na leczenie raz na 2 tygodnie może mnie zawieść bez problemu. Kusi mnie to, ale i boli, że na niego spadnie odpowiedzialność za moja głupotę.

Mi pozostaje tylko wypowiedzieć umowę najmu (miesiąc wypowiedzenia) i wypowiedzieć umowę o pracę. Tylko tyle, ale i aż! W myślach czuję, że byłoby cudownie uwolnić się po tylu latach. Przestać się martwić o to, co on robi, czy wróci do domu i w jakim stanie itp.
 
 
Monika

Wysłany: 21-07-2014    [Cytuj]

Piszesz:
Rzucając palenie powiedziałam mu, że rzucę najpierw palenie papierosów, a potem Jego, a więc muszę dotrzymać słowa.

Super! Tego co sie nauczylam przez ostatnie 2 tygodnie jest, ze nie wolno rzucac slow na wiatr i byc konsekwentna!!!
Ja robilam duzo bledow w przeszlosci, to tez byl jeden z nich.

Jak rodzina Ci nie pomoze, to kto?
Jezeli brat Ci to proponuje, to przeciesz cudownie. Mozesz mu zawsze oddac pieniadze, albo kiedy on bedzie od Ciebie cos potrzebowal. Od tego jest rodzina. Porozmawiaj z nim, powiec co Cie martwi.
Mi tez rodzice pomogli jak chcialam odejsc od meza po 10 latach. To byl koszmar. Rozmawialam z mama godzinami a ona ciagle mnie upewniala, ze robie dobrze. Tata przyjechal, spakowal mnie nawet.
Bez nich w tym momencie nie dala bym rady. Jestem chyba slaba psychiczne i wtedy potrzebowalam kogos takiego, co mi ten wlasciwa droge wskaze.
Ty masz brata, mama - oni widze co sie z toba dzieje. Chca Ci pomoc, ty im musisz na to pozwolic.

Ktos mi powiedzial ostatnio, ze przesuwanie problemu na pozniej, nie rozwiaze go.
Ty to robisz.

Sprobuj nie myslec o nim a o sobie. W centrum Twoich mysli badz TY. Tez sie tego ucze.
Dzisiaj mialam pierwszy sukces, to bylo cudowne uczucie!
 
 
Sarnaa3
walcz a wygrasz:-)

Wysłany: 23-07-2014    [Cytuj]

smutna123 Monika ma racje powinnaś zadbać o siebie

jednak jesli nie jestes gotowa odejść i zostawic go daleko za sobą to powinnaś pochodzić na terapie dla współuzależnionych ,tam nauczysz się kontrolować swoje emocje i najwazniejsze że będziesz potrafiła spokojnie patrzeć na siebie i mówić JESTEM SILNA I POTRAFIE ZADBAĆ O SIEBIE

wiem co pisze chodze już 1,5 roku na terapie i potrafię to robić a nie miałam lekkiego życia

wierze w to że podejmiesz dobrą i mądrą decyzje

POWODZENIA
 
 
Paweł100

Wysłany: 23-07-2014    [Cytuj]

Jeśli masz jakieś wątpliwości to może spróbuj zamieszkać na próbę na jakiś czas i zobaczysz jak będzie a wymyślisz partnerowi jakiś powód inny niż rozstanie.Jestem tego samego zdania że problem odkładany nie rozwiązuje go tym bardziej że teraz masz możliwość przeprowadzki i nie zostaniesz sama :)
 
 
mastik
(:

Wysłany: 24-07-2014    [Cytuj]

"a wymyślisz partnerowi jakiś powód inny niż rozstanie."

i co? potem zacznie się nachodzenie czy coś, lepiej sie rozstać po prostu...
po tym co smutna napisała to przecież już se powinna dać z nim spokój juz sto razy...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
[ ODPOWIEDZ ]
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandgreen created by spleen modified v0.3 by warna